Tknęło mnie niedawno, po towarzyskim meczu Polaków w Irlandii, aby podzielić się z Państwem moim spostrzeżeniem związanym z tzw. „poprawnymi politycznie kibicami” (PPK) podczas Euro 2012 w Polsce. Muszę przyznać, że irytowały mnie tu i ówdzie zachwyty polskich „mediów” nad zachowaniem kibiców z Irlandii.
Zadziwiają mnie wspomniane powyżej ekscytacje, powtarzane z różnym nasyceniem i przez różnych „znawców” piłki nożnej, którym do dziś nie ma końca… Owszem to bardzo sympatyczne zjawisko, gdy ludzie na ważnej imprezie sportowej (i nie tylko) potrafią się znakomicie bawić, śpiewać, cieszyć itd…
Co miał jednak zrobić prawdziwy sympatyk polskiej reprezentacji po meczu z Czechami? Czy miał jak ten kretyn skakać z radości i pić piwo do upadłego (w kolejności pewnie odwrotnej) po takim rozczarowaniu? Otóż wydaje mi się, że takie podejście i zachęcanie do bycia PPK wynika właśnie z kompletnej ignorancji ludzi, którzy prawdziwymi kibicami po prostu nie są, a tylko zabierają głos w sprawie… bo taka moda i potrzeba chwili.
Nie potrafię pojąć jak mógłbym po przegranej z Czechami iść na tzw. „miasto” i skakać z radości krzycząc, że „nic się nie stało”!? Jedyne co mógłbym zrobić będąc na tym meczu, to powstrzymując złorzeczenie, w ciszy i spokoju wsiąść do tramwaju i odjechać do domu z poczuciem przegranej… osobistej przegranej!
Bo jak inaczej odczuwać może człowiek tę przegraną? Jak można „nadzierać” się słowami „nic się nie stało” w stronę przegranych zawodników? Nic się nie stało… Skoro tak – dlaczego Ci zawodnicy nie machnęli ręką jeszcze na murawie i nie poszli czym prędzej „na piwo”? Czyżby stracili humory? Dziwne, przecież PPK mają to gdzieś – oni się bawią!!! To jeszcze niedawno byliście z nimi (piłkarzami) z hasłem na ustach „jesteśmy z Wami”, a godzinę później już nie jesteście?
Przecież ci sami piłkarze zaprzepaszczając historyczną, niepowtarzalną szansę na zapisanie się w futbolowych annałach i tracąc lukratywne kontrakty na pewno nie skakali z radości. I nie zgodzę się, że nie dali z siebie wszystkiego. Po prostu byli za słabi, a to czasem powoduje nawet pewnego rodzaju zmniejszenie agresywności w grze, zmniejsza poczucie wartości i odbiera siły…
Co do głupiego kibicowskiego „nic się nie stało”… Otóż stało się! Bo to tak, jak by syn nie zdał matury, a ojciec cieszył się z tego w najlepsze… Kto tak robi, nie zależy mu na tym maturzyście. Jest pewnie dalekim znajomym, albo nawet po cichu zazdrosnym sąsiadem i ma to głęboko gdzieś… Przecież tylko prawdziwi bliscy i dobrze życzący będą współczuć i martwić się o los abiturienta!
Owszem, ktoś powie, że traktuję to zbyt poważnie, ale zapewniam, że daleki jestem od popadania w depresję… bo „żałoba” mija szybko i przecież „już za rok matura”, a dokładniej Mistrzostwa świata w Brazylii!
Jesteśmy za słabi? Tak… być może, niestety… Ale mam pytanie do kibiców z Irlandii, czy są w stanie się prawdziwie cieszyć z ewentualnego przyszłego zwycięstwa, czy będzie to kolejny „nudny” dzień tej samej zabawy??? Nie rozumieją oni chyba tego i nie doświadczą nigdy tego, co dzieję się w głowie prawdziwego kibica po zwycięstwie jego ukochanej drużyny. Bo to tylko wtedy razem wygrywamy… i tylko wtedy prawdziwie się cieszymy… jak w pozapiłkarskim życiu.
Prawdziwy kibic, a nie turysta, pamięta zapewne maksymalnie kilka meczów, które utkwiły mu w pamięci właśnie z tego powodu… Z powodu niepowtarzalnej gry, niebywałych zwrotów akcji, zwycięstwa i dopiero na końcu wielkiej, olbrzymiej radości.
Widocznie dla PPK i „mediów” wynik biało-czerwonych był nieistotny, bo przecież i tak, na wzór wyspiarzy, trzeba się było cieszyć!