Był to mój 25. mecz reprezentacji Polski, która obok Huraganu Pobiedziska jest mi najbliższa sercem. Wielkie było moje zdziwienie, kiedy na bramach Stadionu Narodowego okazało się, że moja flaga narodowa z napisem Pobiedziska jest za duża i nie może być wniesiona na stadion!!! Nie byłoby mojej wściekłości, której nie omieszkałem wyrazić na miejscu, gdyby nie fakt, że byłem pewien, że po wejściu na stadion ujrzę dziesiątki wielokrotnie większych flag od mojej.
Oczywiście nie myliłem się! Na drugiej stronie (za bramką, którą odczarował w końcu dla siebie Robert Lewandowski) ujrzeć można było transparenty z napisami: Sieradz, Brodnica, Przeworsk, Konin, Knurów i wiele, wiele innych
o wymiarach na oko co najmniej dwukrotnie większych!
Regulamin, regulaminem, a polska specjalność to inna dziedzina, gdzie nie mamy sobie równych. Sposób z jakim Polacy szanują przepisy prowadzi właśnie do takich sytuacji. Otóż jest napisane, iż flagi nie mogą być większe niż 1,5 metra. Moja, żeby oddać sprawiedliwości, jest dłuższa i z tym nie dyskutuję, tylko dlaczego był to 25. mecz i stało się to po raz pierwszy?! Ano dlatego, że akurat p. „Wiesiu” na którego trafiłem był tak zwanym po polsku wyjątkowym służbistą, a inni mieli więcej szczęścia…
Moja irytacja numer dwa miała miejsce jeszcze pod koniec 1. połowy. Wtedy to siedząc najbliżej trybuny gości dostrzegłem z ok. 15-20. metrów potężną wytatuowaną swastykę na bicepsie ubranego na czarno kibica Czarnogóry. Biedak rozebrał się pewno z emocji i tym samym dumnie eksponował swoje atuty. Akurat rząd pode mną siedziała czwórka dzieci w wieku ok. 10 lat. Mieli oni ponad godzinę czasu przyglądać się temu troszkę innemu krzyżowi.
Mam pytanie do głównodowodzącego stewardami, czy też innego dyrektora od bezpieczeństwa: czyż nie jest to symbol zakazany w Polsce i jego propagowanie jest karane? Chyba nie, bo p. „Rysiu” i „Stasiu”, czyi stewardzi, którzy stali dosłownie obok niego, nie wiedzieli w tym nic złego… Nie, nie bali się przemocy, ze strony czarnogórskiego „steryda”, bo tych ostatnich była naprawdę garstka na prawie pustym sektorze przeznaczonym wyłącznie dla przyjezdnych. Nie może dziwić wobec tego, że na polskich stadionach ciągle rządzą kibice, a nie tzw. prawo.
Wracam jeszcze na koniec do przysłowiowego p. „Wiesia”, który skonfiskował mi flagę do depozytu, a nie zauważył dziesięciu rac, które wnieśli bez żadnego problemu (!!!) sympatycy gości i odpalili je sobie w 12. minucie po golu na 0:1. Czy kogoś to dziwi?!
Cóż, wszystko to pewnie przez polską gościnność i otwartość z jaką witamy przybyszów. Trąci to wszystko amatorszczyzną, kompleksami i totalnym brakiem organizacji… Czy to, że od piłkarze zawsze wymagamy perfekcji i zwycięstw nie jest kolejnym naszym paradoksem?